Jak wiadomo w dokumentach, które w 2016 r. znaleziono po śmierci gen. Czesława Kiszczaka w jego domu, było m.in. odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy z Służbą Bezpieczeństwa, podpisane: Lech Wałęsa "Bolek".
Były prezydent neguje autentyczność dokumentów przejętych przez IPN. Stanowczo też zaprzecza, by kiedykolwiek był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.
Ekspertyza grafologiczna Instytutu Pamięci Narodowej (sporządzona przez Instytut Sehna) potwierdziła autentyczność dokumentów i IPN orzekł, że Lech Wałęsa współpracował z SB.
Kilka dni temu Lech Wałęsa napisał na Facebooku:
"Pani Kiszczakowa.
Wielka pisarka, intelektualistka publicznie oświadczyło, że jestem wielkim bohaterem Narodowym, że należy zniszczyć mnie dopiero kilka lat po śmierci [ a może dlatego bym nie mógł się obronić ]"
"Pani miała kłopoty finansowe, dlatego poszła Pani z teczkami do IPN. Szanowna Pani, gdyby Pani wierzyła, że byłem agentem TW i że to są moje papiery. to by Pani przyszła do mnie, a ja bym zapłacił znacznie znacznie więcej niż IPN" - czytamy dalej.
"Pani wiedziała, że to nieprawda i że Panią wyśmieję i przegonię. Pytanie jest, czy to Pani pomysł z tymi Teczkami i inicjatywa, czy POPAPRAŃCÓW" - kończy Wałęsa.
http://www.rp.pl/Polityka/170428911-Lech-Walesa-Zaplacilbym-Kiszczakowej-wiecej-niz-IPN.html#ap-1
Logiczne.
Gdyby dokumenty na Wałęsę były autentyczne pani Kiszczakowa mogłaby go szantażować do końca życia wyciągając od niego grube pieniądze.
Wielokrotnie więcej niż jej zaoferował IPN.
I proszę mi tu nie pluć na Wałęsę, tylko dlatego że Kaczyński go nie lubi.
Pomyślcie gdzie byłaby Polska, gdyby w 1980 roku na czele Solidarności nie stanął Wałęsa.
Nie byłoby 10 milionów członków "S", nie byłoby porozumień sierpniowych, w 1989 roku nie byłoby wyborów z wytypowanymi ludzmi z opozycji (zdjęcia z Wałęsą).
A Jarosław Kaczyński nie byłby senatorem w sejmie kontraktowym.
